Metoda łapania moczu "na woreczek" okazała się niewypałem (choć nadal twierdzę, że koncepcja była słuszna, nawaliło wykonanie), dlatego wcieliłam w życie plan B.
Potrzebna jest butelka, kubrak posterylkowy, jeden megacierpliwy pies i jeden łapacz. Butelka po Sprite - ile ona tam ma objętości? 0,33? 0,5? Wycięłam otwór (całość przypominała but Sindbada, tylko w miejscu finezyjnie wywiniętego czubka znajdziemy nakrętkę; czubek. - niekoniecznie finezyjny - operował nożem, nadając flaszce właściwy kształt), wypłukałam butelkę, sparzyłam wrzątkiem - ostre krawędzie ładnie się podwinęły, minimalizując ryzyko poranienia psiego podwozia i pozostało już tylko czekać na poranny sik.
Bladym świtem (minimalizujemy ryzyko spotkania sąsiadów*) instalujemy na psinie kubraczek, między tylnymi nogami wsuwamy butelkę tak, by sikawka znajdowała się w bezpiecznej odległości od obrzeży zbiornika, znosimy psa na dwór i wypuszczamy na trawkę. W łapie dzierżymy pojemnik na mocz.
Wiecie co, to zadziałało...
Pina przycupnęła, nasikała gdzie trzeba, wyjęłam butelkę, zdjęłam kubrak, przelałam cenną zawartość do kubka (przydaje się pozostawiona nakrętka) i kontynuowałyśmy spacer.
Nieważne, jak debilnie to brzmi. Mocz uważam za złapany. Nie jest to "srodkowy strumień", na to już pomysłu nie mam. Pina o wiele lepiej zniosła flachę pod podwoziem, niż latanie z chochlą.
Mam nadzieję, że w poniedziałek poznam wyniki.
Zamieszczę fotkę "basenu", ale już bez montowania patentu na psioku :)
Ps. Pinczon z 4.7 kg skoczył na 5.6. I tak na oko przy tym powinien pozostać.