Od przedwczoraj Sabinia konsumuje tabsy na tarczycy niedoczynność. Teraz to nie ma zmiłuj - trzeba bedzie wstawać wcześniej... Kiedy mi się zaspało, tabsa swojego łykałam w locie, a śniadanie spożywałam kiedyś tam... Sierściuch jednak na pół dnia o suchym pysku i głodnym brzucholu zostawion być nie powinien ;) Dobrze, że nie protestuje jakoś specjalnie. Rozpaćkany grzbiecior się goi. Nie jakoś rewelacyjnie, ale do przodu.
Oby to było to. Żadne nadnercza, przysadki czy inne Cushingi. A, bo nie wiem, czy pisałam: sierścio pije i leje dużo.
A wczoraj w ogóle była akcja PRANIE. Czarna i Tosia nie podeszły do tego pomysłu z entuzjazmem równym mojemu... No ale cóż.
Powtórzę się: pisałam tu już kilkakrotnie, że Czarna to takie wcielenie Kluni, że nawet piętki ma wyświechtane jak Szefowa... No i wczoraj byłam świadkiem akcji, która potwierdza tylko tezę, że Kluś wrócił w inym futerku.
Siedzę ci ja na kibelku. Drzwi do łazienki otwarte [bo przy zamknietych Czarna drze ryja i skacze na klamkę], Karol siedzi na dywaniku i czeka na okazje, żeby wskoczyc mi na ramiona. Przychodzi Soda - ociera się o Lolka, mizia, mruczy...Ja czekam, bo wiem, jak to się skończy. Olo zaczyna się wkurzać, w końcu nie zdzierżył i dziabnął Sodziana, ten się rozdarł, jakby go gorącą smołą polewano, kotłowanina przeniosła się do przedpokoju. Nagle...
Przeleciała czarna strzała [ledwo wyrobiła na zakręcie, serio], zahamowała z piskiem opon [hmm... stąd te wytarcia?] i ... yep,yep - dwa razy z liścia. Rozdzieliła sprawiedliwie. Towarzystwo się rozpierzchło. Na placu boju pozostał mały czarny wnerw. Fufnął niczym byk szykujący się do szarży i dostojnym krokiem odszedł w kierunku pokoju. Brakowało jeno w tle zachodzącego słońca i prerii...
Zapanowała cisza.
Wcześniej rola rozjemcy należała do Kluchy...
Cyrk.