W minioną środę znalazłam podblokową tricolorkę. Martwą.
Wyszarpałam zza rynny.
Nie wiem, co się stało: zaklinowała się tam i udusiła? Zjadła coś i skryła się w miejscu, do którego udało się jej dopełznąć?
Na futerku nie było śladów krwi. Pyszczek oklejony wysuszną/zamarzniętą ziemią i źdźbłami - wymiotowała? Bo trucizna czy PP? Nie dowiem się zapewne.
Nie tak to, qrwa, miało być. Tak, z głowy mam problem, co z nią zrobić, kiedy się zestarzeje, czy zaakceptuje życie w domu... No nie tak to miało być.
Jeśli do tego przyczynili się ludzie... Mam nadzieję, że karma wraca. Tyle. I niech hojnie sypnie odsetkami.
Miejscówki w piwnicy nie zamykam. Został Grubcio. Od jakiegoś czasu trzymali się razem, spali przytuleni do siebie. Białe futerko Tri to chyba była jego zasługa. Cieszyłam się, że mała dobrze wygląda - jak dumny, samodzielny kot wolno żyjący.
Tyle.