Karlos się zatkał.
Ale tak konkretnie...
Wczoraj nie załapałam się na wizytę u weta, który tradycyjnie go odtyka [pisałam kiedyś o moich skomplikowanych relacjach z weterynarzami - jest podział, kto u kogo się leczy ;) ], bo miałam umówioną własną wizytę. Delikwent jadł, bawił się papierowymi kulkami, nie czyścił jakoś specjalnie okolic okołoptaszkowych - uznałam, że nie ma stanu krytycznego. Podałam nospę, mamy opracowane strategie - przeż to nie pierwszy raz Lolka - tym razem jednak nie pomogły i trzeba było się ruszyć do specjalisty.
Chłop waży prawie siedem kilo... Prosiłam o pobranie krwi - Karol jest strasznie żarty: on nie je, on ŻRE. Szał w oczach i te klimaty na widok chrupek... Wyniki przyjdą pod koniec tygodnia. A potem standard: cewnik, płukanie pęcherza. Przy ujściu cewki moczowej zebrała się maź, wyglądająca jak człon tasiemca - jak człek pomyśli, że ma w drogach moczowych coś o strukturze papieru ściernego...
Biedny jest Lol strasznie: teraz przynajmniej jakoś normalniej miaukoli, ale po powrocie wydawał z siebie takie jęki, że napawdę się bałam, że coś jest nie tak... Sztywniał - nie wiem, nie kojarzę takich zachowań u innych kotów po głupimjasiu. Na pewno nasikał pod siebie, nie wiem, na ile świadomie, a na ile się zeń mocz wylał. Siedzi w klacie - to był absolutnie genialny zakup...
Oczywiście na pytanie weta, czy kot rano coś jadł [wiadomo, jak się kończyć może podanie uspokajacza], z pełnym przekonaniem odpowiedzałam, że nie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy się okazało, że jednak jadł... Wizja lokalna odkryła prawdę: bydło zorganizowało w nocy włam do wora z paszą. a raczej nad ranem, sądząc po stanie chrupkowego pawia...
Przy okazji załapała się Tosia: nasiliły się jej objawy, jakie ma przy przepełnionych okołodupkowych gruczołach, jakkolwiek się to tam fachowo zwie [rzuca ogonem i tylną częścią tułowia, skóra na plecach faluje, kopie tylnymi odnóżami - kot, nie skóra na plecach, przemyka po mieszkaniu gdzieś bokami, warczy i generalnie jest jednym wielkim-małym wqrwem]. Jeśli to dodatkowo zespół falującej skóry, to - o ile wiem - średnio można z tym coś zrobić... Gruczoły wyczyszczono, zaaplikowano maść, na jakiś czas starczy. Kot odżył.
Jutro odbieram własne wyniki krwi.
Lekko dygam.
Po raz pierwszy panie z mojego ośrodka zdrowia nie znalazły w okolicach zgięcia łokcia niczego, w co można by się wkłuć. Szok i niedowierzanie po obu stronach :) Opcje były dwie: albo uda się wydoić żyłę na grzbiecie dłoni, albo trza będzie jechać do weta :D Wygladam jak narkoman jakiś...
Krótkowidz.
Który zgubił bryle...
I już współczuję komuś, kto mi w przyszłości - oby nie - będzie zakładał wkłucie pod kroplówkę.
Bedegryść.
PS. Zerknijcie tu , co? Udostępnijcie, jeśli możecie... Koty tracą dom - już w tę neidzielę. Potrzebne domy - choćby tymczasowe. Akcję koordynuje Fundacja MiauKot.