Aparat zakosił brachol [no właśnie...], komórką pstrykam, no i cóż: jak widać, grunt, że z grubsza wiadomo, o co chodzi [reszta pozostaje w pamięci :D - odgłosów uchachanego psioka i tak fota nie odda]. Słowem - Saba na działce wygląda tak:
To ta blondiplama na tle zieleni, tuż za plamą fioletową, zadkiem rozpraszająca światło. Standardowo wytarzała się we wszystkim. Nie wiem, czy nie zawarła jakiego cichego układu z okolicznymi kotami, jeżami, ptaszorami i nie wiem, kto tam jeszcze chadza się wypróżniać na moim trawniku... A propos wypróżniania: dopadłam książkę Roach [tej od "Sztywniaka "], "Gastrofaza" się dzieło ono zwie i zapowiada na wciągającą lekturę :) No i pozostając w temacie; minione dwa tygodnie to u Sabiszona wymioty, biegunka, dychawica siakaś, brak apetytu. Nie w tym rzecz, że wciąż - bo bym już dawno w lecznicy była, niemniej... Upały, odpust we wsi, duszne noce? W listopadzie mamy badać krew na okoliczność sprawdzenia funkcjonowania tarczycy [psiok wcina Euthyrox od kilku miesięcy], ale przerzucę to raczej na październik.
Zimowity obrodziły tej jesieni. Muszę wykombinować, jak toto kosiarką objechać. Drzewko, pod którym rosną, chyba i tak wyląduje w innej części działki, bo się marnuje: 2. rok z rzędu pojawia się kilka kwiatków, coś tam się zawiązuje i... no i tyle by było w temacie. Za ciemno? Za wilgotno? Przeciag? Rodzicielka kupiła sadzonki rododendronów - nie mam ich chyba gdzie upchnąć. Likwiduję warzywnik, bo nie mam jak go ogarnąć. Chwasty rosną na potęgę. Zostawiam tylko ogródek ziołowy. Zagospodarownie terenu pod p... prze... pod choinkami... nadal w powijakach, bo koncepcji mam milionpięćsetstodziewięćset. Na minutę. Skończy siezapewne tak, że cholerstwo wytnę w pień, jak jałowce: najpierw się przez dwa lata szarpałam, żeby je ogarnąć, odnowić, popodcinać a na koniec i tak pooooszły, ustępując miejsca bylinom.
Poza tym taka konstatacja mi we łbie się ulęgła: chłopa potrzebuję. Albo kilku. Nie mam kim orać, a trzeba wynieść z pokoju słusznych gabarytów kredens - taki PRL-owski. Kiedyś go potraktuję opalarką [kredens, nie chłopa] i zrobię na cacy, ale na razie stoi i nie pozwala rozłożyć linoleum. Pomysłów na wyjście z impasu brak. Po wyniesieniu-rozłożeniu-wniesieniu chop rzeczony mo wolne :) To ostatni etap remontu wnętrza działkowego domku [w tym roku].