Autocytat najwyższą forma cytatu jak wiadomo, dlatego kopiuję swój styczniowy wpis. Schronienie spełniło swoją rolę. W drzwiczkach wycięty został otwór zasłoniety przezroczystą pleksi, czy jak sie to tam zwie - dzięki temu wiem, kto siedzi w środku, kiedy chcę wymienić posłanie. Drzwiczki zostały wzmocnione o zamknięcie na metalowy skobelek - nie ma opcji, by ktoś przedarł się do piwnicy. Na poczatku kocur sąsiadów coś tam se poznaczył, ale jak obczaił, że polar pod zadkiem to fajna sprawa i głupio smrodzic w sypialni, odpuścił. Kupal zdarzył się jeden, jakiś incydent ze zlaniem posłanka takoż był. Poza tym tylko błotko naniesione przez kociastych, pajunki i jeden zaspany motyl. Jest czyściej niż myślałam.
Oto on i wpis:
Yes, yes, yes! - jak to onegdaj wykrzyczał pewen Kaźmierz. Wreszcie udało się zmontować schronienie dla podblokowej kotki - tej, która chadza ze mną po bułki, odprowadza na działkę i eskortuje psa w czasie spacerów.
W poprzednich latach jakoś sobie radziła, wchodząc do piwnicy przez rozbite okno sąsiadów. Kto czytał blog, może pamięta wzmianki o tym, jak to spędzałam upojne chwile na myciu piwnicznej podłogi, która to szmaty nie widziała chyba nigdy. Dokopałam się do samego betonu, o. I po jakichś trzech miesiącach walki z odorkiem kociego moczu i wynoszenia kocich kup [gdyż kłólewna odmawiała korzystania z kuwety zimą, co nie przeszkodziło jej trafiać latem, kiedy w klatce kenellowej ustawionej w piwnicy dochodziła do siebie po sterylce], stwierdziłam, że never więcej.
Zainspirowało mnie to rozwiązanie [nie znam źródła... nie zapisałam :(]:
Wykorzystaliśmy zdobyczną [sąsiedzi robili remont kuchni] szafkę, w plecach której pojawił się otwór wejściowy [15x15 cm]. Szybę zastąpił fragment tryptyku, który daaawno temu wisiał nad moim łóżkiem ;) Między płytą a plecami szafki powstał "przedpokój". Muszę pomyśleć nad dociepleniem Hiltona [nazwa żywcem ściagnięta z wątku miaumowej czitki]. Na razie jest tam kartonowa kuweta wypelniona polarkowymi ścinkami. Zastanawiam się nad wstawieniem kartonu obabulanego styropianem na wzór domków dla kotów wolno żyjących. Kotulec lukał nieśmiało do środka. Czy skorzysta - nie wiem. Wstawiłam tackę Animondy na zachętę - akurat nie miałam żadnego cukierka, by położyć na poduszce obok ręcznika złożonego w łabądka ;) Do kwiaciarni po płatki róż czerwonych a pachnących takoż nie chciało mi się brykać.
Lepiej, by tri raczyła korzystać z apartamentu. 6 godzin walki w piwnicy, godzina błądzenia po markecie w poszukiwaniu wszelkich przydasiów, które przydać by się mogły, gile do pasa [ewidentnie nie wydalam oddechowo przy nagromadzonym kurzu], zakwasy od przytrzymywania różnych rzeczy, kpina z BHP - nie będę wdrażać nikogo w szczegóły ;) i totalnie zniszczona infrastruktura metropolii wzniesionej i zamieszkanej przez całe pokolenia pająków. Także, kocie, kolorowy zadek w troki i do szafki marsz!
W teorii kot ma gdzie się schować, nie lata po piwnicach [czytaj: sąsiedzi nie skarżą się na pchły, kupy, kałuże, sierść i wychładzanie budynku], od zewnatrz nic nie rzuca się w oko. Jak będzie? Ano, się zobaczy.