Słońce wyszło, zatem Sabolca wytargałam na działkę. No i tak trochę doopa wyszła, bo teraz czekam na wieczorny spacer, nie oddychając zbyt głęboko: psina znalazła pachnidło ukryte skrzętnie pod choinkami przez jakoweś żyjątko. Kotecka najpewniej. Znalazła i normalnie jak na promocji w drogerii - nie żałowała se, oj nie. Tylko nikt nie pomyślał o słoiczku z kawą...
Wyro zabezpieczone. Niech się nacieszy, zaraza jedna. Po wieczornym spacerze będzie pranko. I suszonko. No i gdzieś posiałam jej kubrak, w którym chodziła rok temu po operacji, kiedy świeciła golizną tu i ówdzie. A, no i pojawiaja się jej na ciele nowe dziwne i dziwniejsze narośle: wczoraj wymacałam coś na ogonie. Polazłam po szczypczyki i do dzieła: dobrze, że się przyjrzałam, bo to nie był kleszcz... Wygląda jak pęcherz z cieczą jakąś.
Jako mistrz logistyki wstałam dziś o czwartej, żeby podać CzarnejZarazie euthyrox. Przed ósmą miałam być w lecznicy - kontrola poziomu hormonów tarczycowych. Miałam być. Zaspałam . Poza tym dziąsła nadal do dupy. Sierść do dupy. Łysawe uchole, łyse placki na piętach, łysy placek na łapie - wygolony dwa miechy temu przy poprzednim pobieraniu. No dobra - mechunio taki delikatniusi się pojawia nieśmiało. Nic no, merdniem się po świętach.
Z tytulu ferii zimowych zamiast nart w Aspen zafunduję jej chyba jednak rwanie zębisk. Nie wiem, nie ogarniam. Jeśli to bedzie zła decyzja, to zafunduję jej ból po rwaniu, a i tak steryd bedzie musiała wcinać nadal, a i dziąsła nadal bedą naparzać. Młoda generalnie ma wywalone: właśnie wykopała pojemnik ze świąteczną wstążką - gra w hokeja... A nie, przepraszam - właśnie rozpracowuje wierzbowe witki, które przytargałam z działkensa [wystarczyło przysypać ziemią resztki pnia wierzby mandżurskiej posadzonej i ścietej przez poprzednich właścicieli, a odbiło toto jak głupie]. Taaaka impra. Zatyczek do umywali i brodzika do dziś nie znalazłam...
edycja. O 20.00 Saba pojawiła się w kuchni - u wodopoju.
Kuleje mocno na lewą tylną...
Wracała z działki normalnie... Ki czort :[