Ogólnie jest dobrze, aczkolwiek nie beznadziejnie, jak to mówi moja znajoma. Za jakieś dwa tygodnie planuję zrobienie porządku z paszczą Czarnej. Przez porządek rozumiem ogołocenie paszczy z zęboli. A że Młoda przy ostatniej sedacji była uprzejma się zatrzymać - wicierozumicie. Stan paszczy i futra [jest coraz gorzej] każe myśleć, że to dobra decyzja. Jeśli się okaże, że po wyrwaniu zębów dziąsła nadal są do dupy, to się pogryzę...
Tu opisywałam początek kłopotów z nogą Saby. W tym tygodniu czeka nas biopsja i powtórne RTG. Nie wiem, czy mam się nastawiać na amputację czy eutanazję. Bo nie wyglada to nic lepiej... Opcje jak na razie to: "zapalenie okostnej/zerwanie przyczepu mięsnia i stan zapalny/ neo". A że człek se przypomina różne okoliczności, kiedy to Saba ociagała się z wchodzeniem po schodach albo nóżka się piesku omsknęła - przy skoku na tapczan czy na schodach , albo były kłopoty ze wstawaniem... Zwalałam na stawy, w końcu Babcia to rocznik 2002. Wyniki krwi gites. Tarczycowe ładne. Preparat na stawy podawany. No co się moze dziać?
Karol był uprzejmy się przed świętami letko przytkać, na szczęście nie trza było go udrażniać mechanicznie. Pajac jest cały czas na RC Urinary, a przychodzi moment, raz na kilka miesięcy, kiedy zaworek odmawia posłuszeństwa. Od kilku dni kicha. Jest taki jakiś - nie wiem...
Ktoś namiętnie leje w kociej wieży - podejrzanych brak. Nie wiem, czy Czarna czasem coś z kuwetą nie kombinuje, nie umiem jej przyłapać na gorącym uczynku. Kopała, kopała i poleciała niczym strzała. A Tosia musi mieć odetkane [ZNÓW] gruczoły przy doopce.
Ocipieję.
Jutro powrót do roboty. Standardowo - panika/histeria. Cel: nikogo nie ubić, nie poryczeć się publicznie, nie odreagować na niewinnych. W piątek żegnaliśmy nestora rodziny... Po ostatnich paru tygodniach bliskich spotkań z polską służbą zdrowia - systemem i ludźmi [uogólniam] - stwierdzam, jakkolwiek to zabrzmi, że nie jestem tak przywiazana do życia, żeby kiedyś znaleźć się na ich łasce.