Pinę co rano odprowadzam do psiego przedszkola. W roli przedszkolanek występują moi rodzice. Właściwie to nie psie przedszkole a psia oligarchia. Pina robi z nimi, co chce... Są tego świadomi, a na moje (nieśmiałe) uwagi odpowiadają, że dziadkom wolno.
No. To tak dla zarysowania klimatu.
I vo usłyszałam wczoraj po powrocie z fabryki?
- Te. Wiesz, co zronbił TWÓJ pies?
- ? [W domyśle: nalał, narobił, ugryzł kogoś, uciekł]
- Zjadł mi kiełbasę z kanapki. Świeżą. Kminkową. Od "Starzika".
Coż. Zostawiła P(s)inka kiełki, sałatę i paprykę...
Dziś się okazało, że Pina pała namiętnym uczuciem do dzieci. Gdzieś tak pomiędzy "nienawidzę" a "zabij to, nim dorośnie i złoży jaja". Głupio, że testować chciała na wnuczce sąsiadki.
- Te. TWÓJ pies jest fałszywy (wyprowadzał ją wtedy mój ojciec)...
Odpowiedź jest jedna: dzieci w rodzinie ni ma, są koty. To lepiej, że lubi koty, nie? ;)
Pojdzie skubaniec do psiej szkółki. Ot co.