Od tygodnia siedzę na zwolnieniu lekarskim. Poniekąd dobrze się składa, bo osiągnęłam taki etap, kiedy lepiej, gdy nie mam kontaktu z ludźmi, a w pracy to nieuniknione,
W tym czasie bujałam się po lekarzach - ludzkich i zwierzęcych, nadrabiałam zaległości w lekturze, obejrzałam kilka filmów oraz zastanawiałam nad tym, czy - zważywszy na bóle głowy, ucha i szczęki - lewa część twarzoczaszki jest mi naprawdę potrzebna do życia. Zabrałam się za czyszczenie piekarnika, co nawet udało mi się skończyć ;) Jest sukces... Obrać jedno zadanie i je zakończyć.
Poza tym, patrzac na to, co się dzieje w polskim bagienku politycznym, tak se dumam, czy ludzie oszaleli, czy ja jestem ślepa... A, no i muszę poszukać jakiegoś fajnego słownika bluzgów, bo - jak się okazuje - moje własne zapasy wyczerpały się i teraz pozostaje mi już tylko powtarzanie wyświechtanych zwrotów, a przeż wg Beaty Tyszkiewicz, którą uwielbiam za inteligencję, dowcip i dystans do siebie, dama powinna pic, palić i przeklinać. Nie piję [znaczy zasadniczo ;)], nie palę, to se choć poprzeklinam, co? Bez tego pozostanie mi już tylko zostanie celebrytkOM: "Panie, to tako spokojno kobita była, dzień dobry godała i paczpan... Z giwerOM po mieście lotała..."
Bure po zabiegach zębowych poskładało się o wiele szybciej niż ja, ale w minionym tygodniu złapało katarzycho. Mimo kuracji i zastrzyków w doopsko oraz uwaleniu weta w palec - gluty w kocie trzymają się dzielnie, a to oznacza kolejną wycieczkę do weta. Znaczy weta w palec uwaliła Tosia, nie gluty. Gluty zbyt były zajęte blokowaniem zaanaektowanego kichola. Kota niby czuje się zdecydowanie lepiej i teoretycznie powinna już odzyskać formę, a tu zonkuś. W nosie furczy, a nie umiem jej załadować jej porządnej dawki su... czegoś tam do otworów nosowych...
Koko z kolei trzyma mnie w szachu. Od jakiegoś czasu albo rzyga, albo nie rzyga - że to tak językiem wieszcza streszczę. Przed chwilą poszło śniadanie. Z domieszką kłaków. Przed paroma dniami akcja wyglądała o wiele poważniej, ale jakoś się rozeszło. Osiwieję z nią. Znaczy - tak do końca.
I kilka fotek rodzajowych, takich - wiecie: jak się człek dobrze przypatrzy, to kota zobaczy.
Trwają prace nad zainstalowaniem w domu choinki. Przy okazji: gdzie można schować ozdoby choinkowe? Miałam, zabunkrowałam, od kilku lat z choinką nie eksperymentowałam, no i zonk. Ni ma. Wcięło.
Sekcja juniorów obczaja sytuację:
Pooglądały i odpuściły. Dopiero dzisiaj do akcji przystąpiła Melka - wyczaiła, że jak się tak dobrze naciagnąć, to łapą da radę zamącić w wodzie, którą żłopie choinka...
Hamak wisi od pewnego czasu, ale dopiero niedawno Tosia odkryła jego zalety. Na parterze KokoDyl:
A Czarna, kiedy akurat mnie nie śledzi i nie demoluje chaty, śpi. Zwykle tak:
PS. No to gdzie można schować bombki i inne duperele w kawalerce, hę?