Koko mnie wykończy. Wymiotuje albo nie. Zależy. Od czego? A kto to wie? Gdyby chodziło o innego kota, spakowałabym, zawiozła do lecznicy i niech się martwi specjalista. Diagnozowana była na wszystkie strony, zostałoby mi tylko:
a] - szukanie endoskopu, który sprawę wyjaśni albo nie,
b] otwieranie kota i obmacanie wnętrzności.
I niech skubaniec bury wie, że skłaniam się ku tej drugiej opcji. Serio. Jak ogarnąć KokoDziczka po zabiegu? A ja wiem? Ze zwykłym łapaniem jest problem...
W sobotę haft, w niedzielę - nie pamiętam, ale chyba w normie, w poniedziałek najpierw haft, potem wciągnięcie potężnej dawki puchy - utrzymało się żarcie w kocie, rano - suche jest fuj, puszka - ewentualmĄ, haft... I tak se haftowała drobnymi partiami gotowanej kury, ostatnie dawki w niej siedzą [chyba, nic nie znalazłam], zatem podaję po kilka chrupaków z sanabelle - siakieś niby odkłaczającą moc mające :/ W odwodzie jeszcze conv, jak ten szaniec padnie, to się poddaję.
Poza tym gorący olej chlapnął mi na policzek, a w świetle ostatnich faktów instynkt samozachowawczy każe spędzić wigilijny wieczór w domu. Dopiero się składam, nie ogarnę. Zresztą cokolwiek zrobię, będzie źle. W sumie powinnam się już przyzwyczaić :)