Yes, yes, yes!
Koko coraz częściej zapomina, że jest dzikim dzikiem, kotem niedotykalskim i w ogóle Bazyliszkiem i Meduzą w jednym. Przychodzi, mizia się, ślini, mruczy, ociera - i doskonale wyczuwa, kiedy chcę ja złapać - wtedy spiernicza z prędością światła. Dzisiaj po raz pierwszy wykazała się totalnym nieposłuszeństwem: ustawiłam na półce szklankę z maślanką, chwilę później obok potencjalnego łupu zmaterializowała się KokoDyla i próbowała umaczać paszczę, przegoniłam, a tu niespodzianka: Kokosik uciekł, zrobił rundkę honorową po pokoju i wrócił <3
O, a wespół z Sodą uratowały Czarną*, którą zamknęłam w łazience. Złapałam je na pakowaniu łap pod drzwi ;)
* tak naprawdę ocaliłam łazienkę. Czarna bywa czasem mało subtelna ;]