To słowa zaczerpnięte z profilu Angela Gaber Trio [swoją drogą - polecam :) ]. Wyjątkowo mi się spodobały ze względu na swoją celność i moją nadzieję, że tak właśnie jest.
W styczniu odnotowałam sobie, co następuje:
Jeśli w życiu jest rzeczywiście tak, że wszystko, co nas spotyka, ma jakiś cel, jakiś sens, to śmierć Jurka taki sens miała. Nowe miejsce - nowe zaplecze techniczne i możliwości diagnostyczne. Nowi ludzie. I kop w doopę, żeby wziąć i zrobić porządek z futrzakami.
Pół roku później stwierdzam, że łatwiej jednak robić porządek ze zwierzakami niż ze sobą. Przy nich obowiązuje prosta zasada: mają być bezpieczne i nie mogą cierpieć. Ciekawe, że te same priorytety zastosowane wobec człowieka średnio się sprawdzają ;) Bo niby fajnie, niby wszystko OK, ale... No ale jak się nie ma odwagi wziąć życia za robi i byka na klatę - czy tam odwrotnie - to się tak ma. Marazm i poczucie, że być może traci się szansę na coś wyjątkowego. Ale można też stracić. Dużo.
Opieramy się zmianom. Zgoda na zmianę - nawet drobną zmianę, która wyraźnie leży w naszym najlepszym interesie - jest często bardziej przerażająca niż ignorowanie niebezpiecznej sytuacji.
Jesteśmy fanatycznie wierni naszemu wyobrażeniu o świecie, naszej wersji rzeczywistości. I koniecznie chcemy się dowiedzieć, jaka jest nowa wersja - do której ewentualnie mielibyśmy się przekonać - zanim zrezygnujemy ze starej.
Nie chcemy żadnej drogi ewakuacyjnej, dopóki nie ustalimy z całą pewnością, dokąd nas zaprowadzi - nawet, a być może zwłaszcza, w sytuacji podbramkowej.
Stephen Grosz, „Życie wysłuchane”
Szukam tego po coś i dlaczegoś w dzisiejszym incydencie. Człek prowadzi sobie rozmowy o życiu, o decyzjach, o wyborach, w pewnym momencie beztrosko śmiga z psem na dwór i wraca... Cóż... Wraca z psem i pudełkiem po butach, w którym to kwili miocik podblokowej kotki. Uprzejma była okocić się bezpośrednio pod moim oknem. Przyblokowe zagłebienie, przez które kiedyś zrzucano węgiel do piwnicy. Zwykle swoje mioty upychała gdzie indziej. Gdzie? Nie mam pojęcia. Czułam się jak ostatnia świnia, kiedy razem z psem odciągałyśmy matkę od młodych, a tymczasem sąsiedzi przez piwniczne okienko podbierali maluchy: dwa bursie i trzy rudaski.
To kota przeinteligentna, towarzyszy mi prawie zawsze, kiedy wyprowadzam sierściucha, zimą pomieszkiwała w mojej piwnicy. Nie pozwala do siebie podejść, ale myślę, że na swój sposób mi ufa. Ogonek wędruje do góry, kiedy nas eskortuje w czasie spaceru. Ma poustawiane okoliczne psy i kocury, wie, gdzie jeść, gdzie spać, ma też jeden feler: nie jest wysterylizowana, nie umiem tego ogarnąć: bo jak złapie, gdzie przetrzymam - dom odpada, w czym przetrzymam, jak się zaopiekuję po zabiegu - ręce mam tylko dwie i muszą mi pozostać do obsługi moich kotów w tym dwóch w wersji specjalnej - dla konesera [Koko i Soda - ksywka apage, Satanas!].
Decyzja była oczywista: jadę do weterynarza, by poddać sierściaki eutanazji. Nie wiem, co się dzieje z innymi miotami tej kocicy [a rodzi non stop], ale tu natrafiła się okazja, żeby maluchy nie ginęły jakos... no tak jak giną małe kotecki na osiedlach pełnych ludzi i samochodów. Przed chwilą wróciłam z wieczornego psiego spaceru: kota siedziała przed klatką [zresztą, kiedy małe się rozwrzeszczały przy pakowaniu, wpadła do piwnicy - sąsiedzi nei zamknęli drzwi wejściowych, jakos udało się czmychnąć z łupem do mieszkania, kiedy próbowłam kota wywabić], potem szła za nami, miaukoląc i nawołując. Pod szyją ma ranę po guli, która pękła - nie wiem, ktoś ją ugryzł i zebrała się ropa? Wystawiłam michę ze świeżą wodą. Marna rekompensata za ubicie maluchów, nie? Ludzie już plotkują - znacie zapewne ten szept, który koniecznie powinniście usłyszeć?. Ciekawe, że kiedy potrzeba, nikt nic nie widzi i nie słyszy, i w ogóle zarobiony jest.
Muszę jakoś ogarnąć to łapanie i sterylkę :( To jest to po coś i dlaczegos w kwestii kociej.
Jadąc do weta, wiedziałam, że postępuję słusznie. Nawet się nie przypatrywałam, kogo wiozę. Potem już tylko cichnące kwilenie i odgłosy szurających po kartonie łapek odchodzących kolejno malców. Nie wiem, czy ta piątka zamknęła miot, czy kocica była w trakcie... Jeden rudasio miał klapnięte uszka i zakręcony - jakby połamany - ogonek...