Dawno nie było nic o sierściuchach w zasadzie... Tych domowych, osobistych pasożytach na własnej posoce wyhodowanych.
Wczoraj uprałam Tosię - bo sierść taka se, bez rewelacji - znowu przetłuszczona i z łupieżem. Przy wyczesywaniu włączył jej się moduł: jeśli nie zabierzesz ode mnie tego zgrzebła, to ci łapy przy samej kości ogonowej odgryzę. Na szczęście wszyscy żyją ;) Futro Czarnej wygląda nieco lepiej niż kiedyś, za to Młoda ma takie dziwne napady, kiedy dziwnie przełyka, jakby próbowała połknąć ogromny kęs, a wiem, że nic akurat w paszczy nie ma. Sporadycznie, ale jednak. Koko urządza sobie kennelową rzeczywistość. Muszę na noc zamykać okno w sypialni, ponieważ się okazało, że kłólewna zaczyna popsikiwać. A miiizia się toto! A mruczy! Mela i Karol łaskawie dychają i pozwalają dychać [chyba że nocą - w napadzie czułości - Lolek z rozpędu skacze mi na jamę brzuszną ewentualnie splot sloneczny, a Melek testuje wytrzymałość laptoka...]. Saba po kąpieli w wyszperanych na działce psich perfumach nadawała się wyłącznie do prania: wstępnego, głównego i kończącego imprezę, a i tak smrodek wciąż czuję, nos czasem zachowuje się, jakby zapamiętywał niektóre zapachy - nie zawsze te przyjemne. Dzisiaj mogłam spokojnie pojawić się z nią w lecznicy, żeby dziewczynę zaszczepić. Rzut oka w książeczkę i szok: mam w domu trzynastolatkę. Wiem, że upał i może nie najszczęśliwszy czas, żeby psioka targać w samochodzie bez klimy dokądkolwiek, ale jeśli chcę usuwać jej z nosa tę narośl jeszcze w czasie mojego urlopu, to czas był najwyższy. Przy okazji: zachowanie blondyny może świadczyć o tym, że opady i burze zapowiadane w województwie rzeczywiście mogą zabłądzić nad strzechy. Soda przyjęła smaczek z rąk mojego brata, ale tu się nie nakręcam; upały takie, że się podberetki przegrzewają. Sama sobie dzisiaj na ten przykład zafundowałam następującą sytuację:
Tak, kluczyk został w środku. Tak - wszystkie drzwi były już zamknięte. Tak, pyknęłam fotę, by uwiecznić swój geniusz. Ostatecznie nie było przy mnie świadków, którzy przez kolejnych 30 lat z hakiem mogliby na rodzinnych imprezach przytaczać tęż anegdotkę, jak to czynią z inną. Chyba o niej wspominałam dawno temu; jako dziecko prowadzane przez dziadka na działkę, mijałam miejsce, w którym na samym środku ścieżki tkwił duży nieregularny głaz. Nie wiem, mogło tego ponad poziom wystawać ze 20 cm? Za każdym razem na ów głaz właziłam [mogłam mieć między... nie wiem, na pewno nie chodziłam jeszcze wtedy do przedszkola i po dziecięcemu szczebiotałam], nóżka objeżdżała i sru... I za każdym razem miał miejsce taki dialog:
-`Ewa, dej pozór, kamiyń.
- Widźa...
-Ewa, dej pozór!
- Wiiidźaaa!
... sru...
- Widziś, widziś?! Twoja wina!
No i w ryk. To, co pamiętam, to fakt, że naprawdę nie przewracałam się celowo. I nie dla jaj, bo miałam regularnie zryte kolana, a dziadek równie regularnie dostawał opiernicz od babci, czemu mnie nie pilnuje, czemu nie łapie za rękę [dobre sobie, zawsze się wyrywałam] :) Często ponoć do ostatniego momentu wydawało się, że kamień ominę, i... już-już był w ogródku, już witał się z gąską... - Widziś, widziś! Na szczęście obyło się bez wybijania szyby: brachu przyjechał z zapasowym kluczem.
I żeby od wątku motoryzacyjnego wróci do spraw kocich, fota Lola:
Siedzi sobie kotek z grudką żwirku na nosie,
Nikt tego nie widzi, nikt mu nic nie...
Nie mam rymu do nosie ;)
Także, Ludkowie, dejcie pozór na kamienie, kluczyki i papiór toaletowy ;)