Dobra. Mam kota , mam klatkę - łapkę, mam weta, który mi kotę wytnie. Brakuje mi spoiwa, które połączy wszystkie te elementy. O, jeszcze mam cyka jak sąd do Murmańska i milion pińcet sto dziewińcet czarnych scenariuszy.
Kota wygląda tak:
Po kilku ostatnich chłodniejszych dniach gluci... I mruży lewe oko od wczoraj.
Swoją drogą wciąż jest bezimienna.
Zastanawiam się, czy nie zwabić jej do piwnicy, którą zna - przesiedziała w niej w sumie pół roku niemal, wypuszczana na spacery i posiłki [przesiedziała, bo chciała - wracała przez otwarte okienko] - będzie mniejsza afera przy łapaniu. Na razie robię za mordercę niewiniątek [po tym, jak zaniosłam kilkugodzinne kociątka do uśpienia]. Wiem, jakie jazdy odwalała złapana kiedyś do transportera Soda, wiem, co robi Koko, mogę się tylko domyślać, co będzie robił wolno żyjący kot złapany w potrzask. I tego chyba najbardziej się boję, bo akurat opinie sąsiadów latają mi koło pewnej części ciała [chyba ze zaczną wzywać policję].
Jeśli coś nie wyjdzie, to jestem jak Kochanowski: w Czarnym Lesie [se Państwo podstawią odpowiedni zwrot]. I sama do ogarnięcia tematu.