Lodówka chyba przekroczyła stan krytyczny: od wczoraj zamiast na niebiesko, świeci na czerwono. Wg jej wskazań mam w kuchni 32 stopnie. Patrząc na koty, a przede wszystkim na psa, zaczynam rozważać wariant przerobienia gromadki na ekipę sfinksów. Na działce pieprz i wiórki.
Jako że łożę zaczyna parzyć, rozłożyłam w nocy materac. Rozłożyłam, zrzuciłam poduszkę, jasiek... osunęłam się z łóżka niczym zegary na obrazie Dalego, a tu w ostatnim momencie sonary w kolanach wykryły zagrożenie:
Nie wiem, kiedy bure się zainstalowało, ale zrobiło to szybko i bezszelestnie. Wcisnęłam się obok, wisząc między materacem a łóżkiem. Tośka jak widać specjalnie się nie przejęła. Na tak przygotowany ludzki zezwłok zeskoczyła [powtarzam: ZESKOCZYŁA] z tapczanu Żwijka. Pougniatała, zdeptała, dostała wpiernicz od Burego i se poszła :)
Melka wchłonęła kilka chrupek. Chyba nieco lepiej z paszczą. Koko dzisiaj spokojniej pałaszowała swoją porcję: albo upał, albo niedługo będzie powtórka z rozrywki, czyli uwaaaga, rzygam dalej niż widzę!
A podblokowiec po pierwsze drze japę pod oknami, a po drugie - śledzi nas ;)