Wpis z cyklu sentymentalny łez wyciskacz. Na poniższych fotach dwa kociska, które wybrałam świadomie, przeczesując strony Cichego Kąta. Między jedną a drugą adopcją upłynęły dwa lata. Pierwsza byłą Klunia: weźta się nie zakochajta w takim ryjku:
Kilka dni przed adopcją Kluskin wygadał tak:
Troszkę nas obie sponiewierał grzybek ]:>
Potem przypętało się pod blokiem Bure Zuo [dokocenie też świadome, bo mi przecież nikt lufy do skroni nie przykładał, kot stanął na drodze i tyle]:
Ale z tyłu głowy ciągle gdzieś tam siedziała Malawaszka, która pod opiekę CK została podrzucona w takim stanie:
Doszła do siebie i wygladała tak:
fota by naya
I już obie panie u mnie:
Tak mnie jakoś na wspominki wzięło... Przy takich upałach jak te nie zauważyłam, że Klunia choruje. Koty nieruchawe, nastawione na oszczędzanie energii... Dopiero, kiedy się okazało, że nie umie wskoczyć na blat w kuchni... Ale wtedy było już za późno. Kiedy teraz byłam w lecznicy z Melą, nie chciałam usłyszeć jednego - że jest blada. To usłyszałam przy Kuni i Zosi, Juraś był sinawy...
Melka paskudnie zniosła dzisiejszą jazdę: stres i upał. Hiperwentylacja jak ta lala. Nie powiem, przestraszyłam się.