Wpis inspirowany pierdyliardem doniesień o kotach, które wypadły z okna/balkonu, "wyszły i do tej pory nie wróciły i ojejejeje, co ja mam robić?!" Wielokrotnie cenzurowany, bo w sumie jednym wypowiedzeniem wielokrotnie złożonym i najeżonym bluzgami podsumowałabym temacik ot tak.
Lato. Skwar... no właśnie - nie wiadomo, czy wlewa się do mieszkań, czy z nich wylewa. Okna i balkony mimo wszystko otwieramy w oczekiwaniu na jakikolwiek ruch powietrza. Właściciele kotów też mają okna. Też chcieliby tym wspomnianym powiewem się delektować. I tu zaczynają się kredki. Kot i okna to świetne połączenie wizualne - przeż wychowaliśmy się na bajkach o Bonifacym i Filemonie, tylko że animowany dziadek z animowaną babcią nie żyli w mieście, na pierwszym, czwartym czy dziesiątym piętrze, pod ich oknami nie przelatywała droga, po której brykają tabuny koni mechanicznych, nie zasuwali po obejściu samochodami, quadami czy innymi wyjącymi jednośladami. Filemonek czy Bonifacek, spadłszy z parapeciku - bo się kimnęło, bo ptaszek, bo motylek, bo coś - nie łamali nóg czy kręgosłupów, nie rozbijali głów o płytki chodnikowe. Nie dusili się uwięzieni w oknach uchylnych, nie umierali z powodu obrażeń narządów wewnętrznych. A babcia i dziadek nie stali nad nimi, prawiąc morały z cyklu: "wyskoczył i nic mu nie jest, o!", "wypadł, połamał się, ale jest OK, a kota jest ostrożniejsza, dojrzała", "skacz, jak ci tu źle", "kot nie idiota - nie wyskoczy", przykłady można mnożyć. I wiecie co? Mam coraz mniej cierpliwości do ludzi, którzy w dobie Googla, pierdyliarda stron poświęconych opiece nad zwierzakami, a kot - UWAGA! - to zwierzę, nie zabezpieczają okien, wypuszczają sierściucha w środku miasta, żeby se połaził, bo przeż kot kocha wolność i jak to tak w mieszkaniu trzymać... Męczy się niebożątko. Nie powiem, jakie słowa cisną mi się na usta, bo @#!, OK - nie każdy rodzi się z wczytaną w podświadomość instrukcją obsługi kota, jesteśmy ludźmi, popełniamy błędy, ale to nas nie tłumaczy z upartego tkwienia w ignorancji, indolencji i rozsądkowej impotencji. W nosie mam, czy to po polsku. Mogłabym jeszcze zrozumieć ludzi, którzy nie wiedzieli i zabrakło im wyobraźni [np. jak jedna z rozlicznych osobowości pana ultramaratończyka, ale to temat na osobny wpis], wychowali się w przeświadczeniu, że kot ma 9 żyć, chodzi własnymi drogami, wpierdziela mleko i szcza do butów, kiedy się mści*. ALE! Jak skomentować sytuację, kiedy od czci i wiary odsądzani są wolontariusze oczekujący podpisania umowy adopcyjnej, w której jasno stoi: zabezpiecz okna?
Chciałoby się rzec: ludziska, weźta się ogarnijta i odpowiedzta SOBIE na jedno pytanie: po cholerę ci kot, skoro masz w dupie jego zdrowie i bezpieczeństwo? Bo co: pasuje do kanapy, a jak jest w typie rasy, to będzie fajnie na fejsiku wyglądał? Lansik wśród znajomych, że się kota ze schronu/azylu/fundacji adoptowało i go tym samym uratowało? Kot to KOT. Zobaczy ptaszka - pofrunie razem z nim. Podczas spaceru po balustradzie czy parapecie może się czegoś przestraszyć, może mu najzwyczajniej w świecie objechać łapka. To KOT - nie bóg. Nigdy się nie przewróciłeś albo chociaż nie potknąłeś?
Zabezpieczenie okien w dzisiejszych czasach to małe miki. Można wydłubać coś samemu, można zatrudnić fachowców. Zaniedbanie tak ważnej sprawy jak bezpieczeństwo podopiecznego uważam za zwykłe lenistwo, zaniedbanie, nieodpowiedzialność . Proszenie się o kłopoty, za które odpowie zwierzę, nie ty. Jeśli nic mu się nie stanie - przerażone zostaje samo w nieznanym sobie miejscu. Jeśli się połamie albo dozna urazów wewnętrznych, ale ostatkiem sił dopełznie gdzieś i się zabukuje - na co liczysz: że pomacha kikutkiem i wyśle esa, gdzie go szukać? Pamiętam historię opowiadaną przez ojca: kopalnia - wypadek - ranny facet w szoku zabiera ładnie do rączki drugą swoją przednią kończynę, którą mu pięknie odrabało i zasuwa z nią w kierunku wyjścia. Mdleje dopiero na widok kolegów. Nie wnikam w prawdziwość opowieści: i zwierzę, i człowiek w szoku zachowają się nieprzewidywalnie.
Zwykle nie komentuję cudzych wyborów, decyzji, stylu życia - nie mój biznes, tego samego zresztą oczekuję od innych. Wysyp ogłoszeń o zaginionych kotach - zaginionych z powodu ludzkiej ignorancji, kozaczenia, traktowania kota jak racjonalnie myślącej samodzielnej istoty, powoduje jednak we mnie - nie ukrywam - narastającą agresję. Taką wynikającą z bezsilności... Wpis zaczęłam tworzyć wczoraj. Jednym z pierwszych newsów, jakie powitały mnie dzis na Fejsbooczku, był ten:
Nie wiem, czy autor memu ma ochotę na upublicznianie jego nazwiska, link dla zainteresowanych na KotoTotku.
CZŁOWIEKU, masz KOTA, weź dupę w troki - zabezpieczże te okna, wysil szare komórki - pomyśl o odpowiedzialności, nie zrzucaj tego na sierściucha. TO ZWIERZĘ! Jeśli tak wierzysz w jego inteligencję, zrób go swoim pełnomocnikiem i każ grać na giełdzie.
Siatka w oknie czy na balkonie i odpada problem połamań, uduszeń, kiszenia się w mieszkaniu, szczególnie przy takiej pogodzie. Że sąsiedzi będą patrzeć i komentować? A kogo to obchodzi - masz, człowieku, w domu kota. W DOMU! I tak na dzielni uważają cię za dziwaka. Możesz być dziwakiem spokojnie śpiącym przy otwartym oknie.
Że moralitetem walę w to katolickie święto? Nie. Wielokrotnie przy okazji tematu okien powtarzam: przy pierwszym kocie uważałam - okna szparki, klamki powiązane tasiemkami, żeby sierściuch łbem se drogi na wolność nie utorował. I co? RAZ otworzyłam uchylnie - na MOMENT. Nie wychodziłam z pokoju, ba! - stałam przy oknie. Klunia skoczyła za muchą, wpadła łapąw szczelinę. Ten wrzask pamiętam do dziś. Próbowałeś wydobywać z potrzasku wierzgającego, gryzącego, wrzeszczącego, oszalałego z bólu i przerażenia kota?
Niewolnicy pomylonej kociary wygądają tak: i szczerze powiedziawszy - w głębokim poważaniu mam to, co sobie ludzie pomyślą. Jedno z okien w nieodległej przyszłości przerobione będzie na zewnętrzny koci wybieg, taki szerokości parapetu i dopiero będzie temat na dzielni, jak sześć futer wystawi paszcze do słońca.
JEŚLI NIE DOPILNUJESZ ALBO ZDARZY SIĘ NIESZCZĘŚCIE, BO JAK TO W ŻYCIU BYWA - SHIT HAPPENS - ZAJRZYJ TU . Znajdziesz najlepszy, jaki znam, poradnik podpowiadający, jak możesz odnaleźć swojego kota. Rzecz wymagająca bezwzględnie rozpropagowania w środowisku kociarzy. Mogę mieć tylko nadzieję, że nie będę musiała z niego korzystać.
Oto więźniowie [część już bryka z TM, foty archiwalne]:
*uwaga: kot ma jedno życie, które wcale nie trwa dwa-trzy lata, po mleku może mieć sraczkę, która go wykończy, własne drogi ma tak samo jak pies czy aleksandretta, a jeśli szczy do butów czy gdziekolwiek poza kuwetą - idź z nim do weta. Howgh.