Do grupy spraw podnoszących ciśnienie z rana mogę dorzucić jeszcze ślady zaschniętej krwi na dekielku klopika. Nie mam pojęcia czyje i jakie jest ich źródło. Także tak...
Z samego rana odwiozłam Melkę do weterynarza - rwanie zębola chorego i czyszczenie reszty. Przy okazji: do pewnego momentu byłam przekonana, że Melka miała do czynienia z narkozą przed paroma laty - również przy okazji czyszczenia zębisk, na śmierć zapomniałam o korekcji powiek z początku tego roku... Bidna, jak widzi transporter, to zwiewa, a jeśli nie zdąży, to odstawia wewnątrz dzikie tańce :(
Psica zaraz idzie na służbę do dziadków [znaczy moich rodziców, w sumie mają komfortową sytuację: nie muszą kombinować, jakie studia wnusia wybierze ;P ], a ja do roboty. Po trzech dniach już wiem, że będzie mi potrzebna melisa. Dużo melisy. Albo inne zielsko. Co tam jeszcze uspokajająco działa? Myślę o legalnej florze :) O, po łapance został mi flakon waleriany.
Tri się rozkręca: jak już wielokrotnie wspominałam, nadzoruje nasze wyjścia za psią potrzebą. Ostatnio bardzo zmniejsza dystans między sobą a Sabiszonem, kiedy sucz zbyt długo studiuje psią prasówkę, kot zaczyna nerwowo merdać końcówką ogona i pomiaukiwać. Gdyby była odpowiedzialna z rozkład jazdy PKP, zeszłaby na zawał w ciągu tygodnia ;) W każdym razie wygląda to ciekawie.
Plan na dzisiaj: powrót Melki w jednym przytomnym kawałku.