Na wspominki mnie wzięło po publikacji fotki małej Koko. Pomyłeczkę, matulę Kokokową, ktoś pamięta? Ich troje: Pomyłka, Soda i Zez :)
Historia rodzinki w zakładce "Kroniki rodzinne" na blogasku Zarazków . A propos Koko, to w oczy wpadła mi dzisiaj taka ilustracja:
Może dziada małego zapisać na jakieś jogińskie wygibasy?
Dobra, czas na wpis do dziennika pokładowego. Oba końce koty działają prawidłowo. Jeszcze się nie cieszę, bo już mnie tak parę razy w kunia zrobiła. Siedzi w transporterze. Jutro akcja przerzucania do klatki kennelowej. Wrzaski najwyżej zagłuszę głośną muzą. Rammstein powinien się sprawdzić... Nie w tym rzecz, że się nakręcam, zakładając czarne scenariusze, problem polega na tym, że robota z Koko, to jak praca sapera: człek się myli raz :D
Muszę znacząco ograniczyć kontakty z ... no mniejsza, z ludźmi, którzy za każdym razem po zapytaniu o stan zdrowia Koko powtarzają mądrości w stylu: szkoda kasy, uśpij albo wypuść. Wiedzą doskonale, że tego nie zrobię, ale... Bywa, że ten sam tekst słyszę tego samego dnia od trzech osób. Ostatnia dekada nauczyła mnie puszczania róznych haseł mimo uszu, ale - dalibóg - obawiam się, że mogę nie zdzierżyc. Z leczenia kota robi się walka ideologiczna, jakbym innych problemów nie miała.
Żeby mi nie było za dobrze, to Czarna od kilku dni jakby chciała mieć problemy z przełykaniem. Nie za każdym razem, co jakis czas widzę, że przełyka z trudem, jakby wcinała suchą bułkę bez zapitki.