Małe bure, KokoDyl znaczy, nadal jest nieźle pomerdane: wczoraj w czasie wizyty gościa zabukowała się gdzieś [razem z Sodą] i pojawiła dopiero, kiedy teren był czysty ;) Kiedy podejrzewa, że mogę chcieć ją łapać - nie czeka, wieje [a podejrzliwa jest, małpa mała]. Ale ma też chwile, takie jak ta:
albo tak:
Nieźle się maskuje DzikaDzicz, prawda? ;)
Wstałam dopiero co z wyrka, a kłólewna - która przed chwilą jeszcze swoim grzbietem ogrzewała mój - trwa na stanowisku :) Poduszka wzorcowo zajęta, jak widać. Jeszcze nie tak dawno temu minimalny ruch powodował natychmiastowy odwrót, a teraz - voila. Wstaję, wyłażę, namierzam apart, pstrykam zdjęcia - a buras nic. Za to idealnie wyczaja, kiedy zamierzam zapać ją w celu opajtolenia pazurów. Nie poddaję się ;)
Poranek, trzeba przyznać, sprzyjał pozostaniu w łożku: niby słonecznie, ale zimno. Malowniczo, bo prószący śnieg przypominał sypiące się wolniuteńko pierze z rozdartej pierzyny. Koty doceniły widok:
Karlo:
Melcia:
Kokos:
A Czarna na to [to ta ciemna buła wystajaca spod koca]: zimno, bujajta się:
Pogoda idealna dla Saby: w takich warunkach jak dzisiejsze, Sabik dostaje takiego przypływu mocy , jak Papay po zażyciu trzech puszek szpinaku. Co najmniej trzech... Tak jakby zetknięcie ze śniegiem ładowało jej akumulatorki :)