Przypełzło toto, nieszczęście moje. Diabli wiedzą, gdzie się szlajało przez ostatni tydzień [z hakiem]... Grunt, że żyje i jest całe.
Człek jak ostatni idiota zostawia otwarty garaż, bo obczaił, że na końcu bloku mignął znajomy czerepek. Zostawia, bo przeż chrupki w NASZE miejsce się same nie nasypią [a zapas w kieszeni zawsze noszę, Tipi mnie wzorcowo wyszkoliła]. Kotencja też mnie chyba rozpoznała, kłusem [serio, biegła :)] ruszyła w moją stronę, coś tam klnąc pod nosem. Tylko siefałdek stabilizujacy podbrzuszny na prawo i lewo telepał :) Swoją drogą, ona cały czas wyglada, jakby w ciąży była.
Pozamykałam migiem auto i garaż, i ruszyłam galopem do chaty po michę z ciepłą wodą. Jedzie z nami psychiatra?
Człowiekowi mało do szczęścia trzeba :)
Sucha, czysta w miarę - może z kocurasem sąsiadów se sesje slipingowe w Wersalu urządzają? Jego widywałam - żal pajaca. Pani wyjechała, a pancio do domu nie wpuszcza.
No ale co ona jadła przez ostatni tydzień, hę? Bo nie sypię karmy, kiedy zarazy łaciatej nie ma w polu widzenia.