Wczoraj koci dziadek, czyli ojciec mój rodzony, zainstalował w kocim Wersalu szybkę. Nie tyle chodzi tu o koty [mają teraz pokój z widokiem na piwnicę], co o mnie: otwierając drzwiczki, nie wiedziałam, kogo zastanę w środku i kto ewentualnie przywali mi w facjatę opazurzoną grabą, że już nie wspomnę o jakimś zabłąkanym szczurze-desperacie czy coś... A teraz elegantuchno koty [tak, koty - Tipi i kocur Paloma sypiają se razem] widzą intruza, intruz widzi koty ;) Chyba że wcześniej zwieją [choć rudy skrupulatnie sprawdza, czy opłaca się kuper na dwór wynosić, czy jednak lepiej zostać].
Wnętrze strasznie daje kocurem. Właścicielki Palomy nie namówię na kastrację, a przeż rudzielca nie porwę. Jak wróci bez kulek to i tak będzie wiadomo, kto na dzielni mógł w tym maczać palce ^^. Przynajmniej dziad jeden nie leje w środku: złapałam go jak wyłaził z sypialni, rozprostował racice, podryndał ze dwa metry w lewo, wygrzebał dołek, opróżnił pęcherz i wrócił do domu ;) Nie wyobrażam sobie trzymania w domu niewykastrowanego kocura...
Koci dziadek coś duka o ogrzewaniu na kształt kurnikowego. Mam nadzieję, że zdaje sobie sprawę z ryzyka, iż jego pomysły mogą zostać podchwycone ^^
Zdjęcia jutro. Albo kiedyś tam. Dzisiaj jestem w takim stanie*, że do piwnicy nie spełznę.
*nie, nie chodzi o promile :)